niedziela, 29 września 2013

"Śpieszmy się kochać ludzi", bo lat nie nadrobisz w parę dni

"Śpieszmy się kochać ludzi, takszybko odchodzą", mówiło hasło reklamy, której już niepamiętam. Teraz świta mi, że to mogła być jakaś kampaniaspołecznościowa, ale może to skojarzenie spowodowane jest mojąobecną sytuacją.

Od paru miesięcy dzwoniło mi wgłowie, że moja babcia jest już stara, że niebawem może umrzeć.Zawsze jednak, jak ją odwiedzałam, była rześka i pełna zdrowia.Narzekała trochę ręce. I nie wiem, jak to się stało, że pewnegodnia wyłączyła telewizor i pozwoliła pomodlić się za siebie iza jej ręce. Później nie pamiętam, żeby się na nie skarżyła.Zaskoczeniem natomiast było jej "uduchowienie", któreutrzymywało się aurą wokół niej. Sama raz, wracając z zakupówi ciągnąć za sobą torbę na wózeczku, którą od niej przejęłam,bo spotkałam ją po drodze.
- Ale to ciężkie! - Zawołałam, naco babcia odpowiedziała:
- Widzisz, Bóg nade mną czuwa! Dorogu tej ulicy wózek pomogła mi ciągnąć taka sympatycznadziewczynka, która wyszła ze mną ze sklepu. A teraz ciebiespotykam, więc w zasadzie sama nie musiałam tego ciężaru dźwigać!

Pewnego dnia Bóg dał mi myśl, żebabcia będzie żyła tak długo, dopóki nie przyjmie Jezusa. Jegozamysłem było, żeby umarła zbawiona.

Później zaczęła narzekać na bólpleców. Bolały ją, bo się przewróciła. Jednocześnie byłacoraz słabsza, ale moje dzwonienie w głowie nie nasilało się.Kiedy wylądowała w szpitalu ucieszyłam się, że jej pomogą.Dostała silne plastry przeciwbólowe na plecy i z dnia na dzieńbyło coraz lepiej.
Wróciła do domu. Nadal była słaba,a ja modliłam się o nią. O jej uzdrowienie. Obiecała mi kiedyś,że nie odejdzie, zanim nie zobaczy moich dzieci. Trzymam ją zasłowo nadal się mocno modlę o jej zdrowie.Tydzień temu, kiedy ją odwiedziłambyła jak inny człowiek. Zapadłe oczy, których nie mogła w pełniotworzyć, bo na to była zbyt słaba. Ostatnie parę dni intensywniesię o nią modliłam, pamiętając jej obietnicę dotyczącąprawnuków.


WCZORAJ odwiedziłam ją po dwóch dniachnieobecności. Była tak słaba, że ledwo mogła mówić. Kołołóżka siedziała jakaś pani.
- Kim pani jest? - Zapytałam, jakweszłam do sypialni. Babcia akurat drzemała, ale na dźwięk mojegopytania przebudziła się.
- A ja się babcią opiekuję.

Moja babcia umiera...
- To są jej ostatnie dni życia -powiedziano mi. Mój brat również niczego nie wiedział. Zatajonoto przed nami, jakbyśmy mieli nie po 35, ale po 5 lat!

Babcia wychowywała mnie i moich braci.Zawsze była, kiedy jej potrzebowaliśmy. Nigdy nie odmówiłazajęcia się którymś z nas. Często opowiadała mi zdarzenia znaszego dzieciństwa.
Wróciłam do sypialni po telefon.Chciałam zadzwonić do brata. W głowie kłębiła mi się myśl:
- Gdybym wiedziała, byłabym u niejcodziennie!
Po chwili pojawiła się druga, jakbyodpowiadając na tę pierwszą:
- Nie da się nadrobić straconegoczasu w ciągu kilku dni. Te ostatnie dni są po prostu ostatnimidniami. Było tyle pięknych, słonecznych dni, w ciągu którychzawsze każdy z nas mówił "później", "nie mamczasu", "następnym razem...". A babcia siedziała iwspominała czasy, kiedy przybiegaliśmy do niej z samego rana, żebyrzucić się jej naszyję zanim pójdziemy do szkoły. I nagledorośliśmy i ona stała się mniej ważna. Poświęciła nam tyleczasu, a potem została sama, a my odeszliśmy.
A dziś ma przewlekłego raka kilkunarządów wewnętrznych, nie jest już żywa i rozmowna. A jawłaśnie teraz pomyślałam o nadrabianiu czasu. Dopiero teraz. Agdzie byłam, jak była jeszcze zdrowa? Byłam "jutro", bo"nie mam czasu". A to jutro przyszło dopiero teraz.


O dziwo ogarniał mnie jednak spokój.Zanim wróciłam do sypialni pomodliłam się na głos o jej zdrowie.Żeby uspokoić emocje, poszłam po szklankę wody do picia.
- Zeszłam zrobić sobie kawę, możepani się ze mną napije? - Usłyszałam z kuchni głos opiekunki.
- Niee... - Wyjąkała. Dziękuję.
Napiłam się zimnej wody i trochęspokojniejsza wróciłam do sypialni. Miałyśmy chwilę dla siebie.Nie lubię rozmawiać przy obcych, więc cieszyłam się, że jestemz babcią sama.
Z niezwykłą łatwością skierowałamrozmowę na Jezusa. Porozmawiałam z babcią o jej rodzicach, po czymzapytałam, czy się ze mną pomodli, czy chce być zbawiona.
Ze znacznie żywszym wzrokiem kiwnęłagłową, że tak. Pomodliła się ze mną, powtarzając za mnąsłowa, które wypowiadałam. Znacznie łatwiej szło jej powtarzaniemodlitwy niż do tej pory wypowiedzi podczas konwersacji. Babciaprzyjęła Jezusa.

Pani opiekunka wróciła.
Poszłam do domu pełna wiary, zmodlitwą na ustach, że będzie dobrze.
Miałam ochotę wyrzucić przez oknoten cały plik leków, którymi faszerowana jest teraz babcia i daćjej czekoladę, którą tak lubi.
Nie wiem, co będzie jutro, ale wiem napewno, że co by nie przyniosło jutro, za jakieś 50 lat znów sięz nią spotkam. A póki co poświecę więcej uwagi tym, którzyteraz czekają rześcy i zdrowi na moje przyjście i szczerze ciesząsię na mój widok.  

DZIŚ powiedziałam jej na pożegnanie "do jutra", a teraz boję się, że to jutro może nie nadejść. Dlatego też, mimo super zdjęć z wczoraj, na blogu nie pojawił się jeszcze post. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz